Zacznijmy od tego, że praca w nocy kompletnie rozwaliła mój zegar biologiczny. Kiedyś godzina ósma rano była idealną, by wstać. Dziś o dziesiątej to ja zmartwychwstaje... za to obudzić się o piątej, na godzinę, i nie móc zasnąć. Tak...
W związku z tym cierpię na chroniczne niewyspanie, chodzę poirytowana. Przed drugą kawą na ogół nie rozumiem, co ludzie do mnie mówią, a moja cierpliwość przypomina naciągniętą do granic możliwości cięciwę łuku.
I w ten krajobraz wpisuję się moja kocica. Stworzenie uparte, pełne charyzmy i stanowczości. Zupełnie jak właścicielka. Hy hy.
Kocica zwykła w nocy buszować po pobliskich łąkach, a rano przybywać na śniadanie. Niestety, nie posiadamy drzwiczek dla kotów, więc kiedy waćpanna wróci, zaczyna miauczeć pod oknem. Głośno. Wściekle. Wytrwale.
Na ogół wraca około 10-11. Dziś zrobiła wyjątek i o 6:30 zaczęła się awanturować, a ja doszłam do wniosku, że przeczekam. W końcu kiedyś jej się znudzi. Pójdzie łapać wróble.
Jasne.
Pierwsza poddałam się ja.
O 7:30...
Haha. I tak długo wytrzymałaś przed kapitulacją ;)
OdpowiedzUsuń